YOUNGBLOOD Mineral Lengthening Mascara to ekstremalnie wydłużająca i pogrubiająca mineralna maskara z efektem sztucznych rzęs. Specjalnie zaprojektowana szczoteczka oddziela idealnie każdą rzęsę. Tusz nie kruszy się i nie osypuje w ciągu dnia. Nie skleja rzęs. Dzięki zawartym w niej aminokwasom i witaminom wzmacnia i uelastycznia rzęsy. Tusz mineralny – bez parabenów – nie powoduje podrażnień i alergii, idealny przy szkłach kontaktowych.
Dzięki działaniu aminokwasów, witamin i wyciągów roślinnych znacząco wzmacnia i uelastycznia rzęsy, nie powodując przy tym podrażnień i alergii.
Tusz już od samego początku zrobił na mnie ogromne wrażenie – wiadomo pierwsze na co zwróciłam uwagę to opakowanie kosmetyku. W przeciwieństwie do tuszy drogeryjnych (nawet tych droższych) jego opakowanie jest bardzo solidne i wysokiej jakości, nie ma mowy o tandentym plastiku, z którego ścierają się napisy producenta. Tu podstawa to prostota, elegancja i solidność. W środku znajdziemy szczoteczkę, która według mnie jest wielkości takiej w sam raz, przeciętnej wielkości.
Jeśli chodzi o samą aplikację tuszu to przyzwyczaiłam się, że aby moje rzęsy wyglądały efektownie to muszę się trochę przy nich napracować, gdyż z natury są krótkie. Jednak Youngblood bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, gdyż łatwość aplikacji jest niesamowita. Praktycznie bez żadnego wysiłku otrzymujemy ładnie rozczesane rzęsy, nie sklejone w żadnym miejscu, a kosmetyk jest rozprowadzony idealnie bez żadnych grudek. Z opisu producenta wynika, iż jest to maskara wydłużająco-pogrubiająca i rzeczywiście faktycznie tak jest. Obietnica dotrzymana w 100%!
Tusz Youngblood zarówno wydłuża jak i pogrubia rzęsy, choć u siebie zauważyłam bardziej efekt wydłużenia co mnie ogromnie cieszy, bo właśnie z długością mam największy problem. No dobrze piękne rzęsy są ważne, jednak co z podrażnieniem oka? Ja niestety należę do grona tych osób, u których tusze powodują często pieczenie i łzawienie oka. I cóż z tego, że kosmetyk wydłuży mi pięknie rzęsy skoro ja zaraz go całego „wypłaczę”? Otóż i tu znalazłam złoty środek, którym jest właśnie Youngblood. Nie podrażnia mi on oczu, nawet po kilkunastu godzinach na rzęsach. Jest niesamowicie łagodny, zapewne dzięki naturalnemu składowi. Jeśli chodzi o trwałość to tu też daję najwyższą notę. Nie zauważyłam aby rozmazał się czy ukruszył, ale pomimo tego nie mam problemów, aby wieczorem go zmyć.
Używając maskary nie doszukałam się ani jednej jej wady. Moje rzęsy w końcu wyglądają pięknie – są zdecydowanie dłuższe i podkreślone. Niezależnie od nałożonej ilości nie czuję ciężaru kosmetyku, rzęsy pozostają miękkie, nie zbijają się w sztywne kępki. Ogromnym plusem jest również wpływ na oczy, dzięki temu Youngblood stał się moim kolejnym kosmetycznym hitem i must have w mojej kosmetyczce. Spełnił on wszystkie moje oczekiwania jakie stawiałam tuszowi idealnemu.
A Wy macie swój hit wśród tuszy do rzęs?